Forum Forum Arane Riders
Lineage 2 ARIA Official Serwer
 
 FAQFAQ   SzukajSzukaj   UżytkownicyUżytkownicy   GrupyGrupy  GalerieGalerie   RejestracjaRejestracja 
 ProfilProfil   Zaloguj się, by sprawdzić wiadomościZaloguj się, by sprawdzić wiadomości   ZalogujZaloguj 

Odrobina twórczości

 
To forum jest zablokowane, nie możesz pisać dodawać ani zmieniać na nim czegokolwiek   Ten temat jest zablokowany bez możliwości zmiany postów lub pisania odpowiedzi    Forum Forum Arane Riders Strona Główna -> Archiwum / Archiwum Lineage 2
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Gość






PostWysłany: Pon 19:21, 09 Mar 2009    Temat postu: Odrobina twórczości

Skoro Kiniek nie ma co czytać etc..
Poniżej umieszczam Historię mojej postaci, która napisałem swego czasu, gdy grałem w Never Winter Nights 2. Jest to opowiadanie osadzone w świecie D&D

Trzy księżyce minęły odkąd opuścili Hillsfar i podążyli w głąb Cormanthor. Larendil, najstarszy z grupy przemierzającej puszczę przystanął gwałtownie, dając znak całej grupie, ażeby się zatrzymała. Wszyscy zamarli w bezruchu i z niepokojem wpatrywali się w starego tropiciela, wiedząc, że jego wyostrzone elfie zmysły dostrzegły jakieś niebezpieczeństwo pośród drzew skąpanych w blasku wędrującego po niebie księżyca. Czterech młodych wojowników zbliżyło się do swojego przewodnika próbując dostrzec, co mogło wywołać niepokój w jego sercu. Larendil odwrócił się i spojrzał w kierunku swojej małżonki. Farelion, gdyż tak jej było na imię była śliczną elfką o długich brązowo-czarnych włosach i głębokich szmaragdowych oczach. Jej promienny uśmiech zawsze wywoływał radość w sercach towarzyszy i dziecka, które trzymała przytulone do piersi. Tym razem jednak Larendil spoglądał na żonę i syna, którego trzymała na rękach, z wielkim niepokojem. „O co chodzi? Widzisz tam coś?” zapytał jeden z towarzyszy. „Nie jestem pewien”-wyszeptał Larendil-„coś się kryje w ciemnościach przed nami i na pewno nie jest to zwierzyna”. Po chwili oczom wszystkich ukazała się odziana w czarny płaszcz humanoidalna sylwetka zmierzająca w ich kierunku spośród drzew, a za nią kolejne, tym razem trupioblade postacie niezdarnie kroczące przed siebie. „Nieumarli!!!” wykrzyknął jeden z młodych elfów dobywając dwa sejmitary jednym szybkim ruchem obu rak. Dwa elfickie ostrza przecięły ze świstem powietrze. W tym samym momencie reszta jego towarzyszy również dobyła oręża, przygotowując się do starcia. Farelion cofnęła się i ułożyła swoje śpiące dziecię pod pniem potężnego dębu, a następnie przykryła liśćmi, ażeby ukryć je przed napastnikami. Larendil widząc to, chcąc odciągnąć uwagę wrogów od żony i dziecka, napiął cięciwę swojego długiego łuku inkantując zaklęcie, po czym wystrzelił strzałę z niezwykłą precyzją. Dało się słyszeć charakterystyczny świst grotu przecinającego powietrze w drodze do celu, jednak gdy tylko strzała przeszyła martwe serce jednego z napastników potężna eksplozja wywołana mistycznym zaklęciem rozerwała ciała kilku pobliskich wrogów na strzępy. W tym samym momencie postać w czerni krocząca na przedzie uniosła wzrok wpatrując się swoimi krwisto czerwonymi ślepiami w Larendila, po czym z niezwykłą sprawnością ruszyła biegiem w jego kierunku. Młodzi wojownicy stanęli na drodze pomiędzy Napastnikiem a starym tropicielem. Postać w czerni wykonała błyskawiczne cięcie przecinając krtań ostrym jak brzytwa krótkim mieczem ukrytym pod płaszczem, tak że pierwszy z elfów nie zdążył nawet zareagować, nim padł martwy na ziemię. W chwilę później nienaturalny mrok objął wszystkich wokoło tak, iż nawet najmniejszy promień światła nie był w stanie przez niego przeniknąć. Ta nienaturalna ciemność wywołała trwogę w sercach młodych elfich wojowników, których ciała w chwile później opadły martwe na ziemie przeszyte ostrzem odzianej w płaszcz postaci. Tylko Larendil stał niewzruszony starając się wyczuć skąd nadciągnie niebezpieczeństwo. Postać w czerni niczym szarżujący dzik wyskoczyła z ciemności wyprowadzając pchnięcie mieczem, które błyskawicznie napotkało Srebrne ostrze miecza Larendila. Brzęk tańczących w pojedynku mieczy niósł się echem po lesie, a Farelion z trwogą spoglądała na zmagającego się z napastnikiem męża, który walczył w obronie swojej rodziny. Choć walka była wyrównana, to jednak mroczny napastnik zdawał się być niestrudzony, gdy Larendil słabł z minuty na minutę. W sercu starego tropiciela z każda chwilą narastała trwoga, iż tym razem nie będzie on w stanie ochronić swej rodziny. Gdy srebrzysty księżyc w pełni, znalazł się w najwyższym punkcie swej nocnej wędrówki, serce bijące w piersi Larendila uderzyło po raz ostatni. Źrenice jego bystrych oczu rozszerzyły się błyskawicznie, po czym wydał z siebie ostatnie tchnienie, gdy jego ciało powoli zsunęło się z czarnego ostrza. Farelion z przerażeniem spoglądała na śmierć swojego męża, całe jej ciało drżało ze strachu na myśl, że zabójca jej męża zabije także ją i dziecię ukryte nieopodal pod pniem drzewa. „Dziecko!!!” niemalże wykrzyknęła w umyśle. „Dziecko jest najważniejsze” pomyślała zrywając się na nogi, a następnie co sił ruszyła biegiem w kierunku lasu. Zabójca ruszył w ślad za nią, wyczuwając kolejną ofiarę, nie wiedział bowiem o pozostawionym dziecięciu. Farelion biegnąc przez las modliła się by bogowie nie dali umrzeć jej dziecku i ocalili je. Uciekając dotarła do podnóża skalnego wzniesienia, które uniemożliwiało jej dalszą ucieczkę. Dawniej roześmiane i pełne nadziei oczy elfki, tym razem tonęły w morzu łez spływających po jej policzkach. Serce waliło jak oszalałe, a zimny pot spływał po plecach. Gdy odwróciła się by spojrzeć w twarz tego, który jej szczęśliwe życie u boku ukochanego mężczyzny obrócił w proch. Goniąca ja postać zwolniła, by powolnym krokiem zbliżyć się do swej zapędzonej w ślepy zaułek ofiary. Idąc zdjęła kaptur z głowy odsłaniając bladą twarz pokrytą licznymi zmarszczkami. Sine usta wygięły się w grymasie uśmiechu odsłaniając pożółkłe uzębienie z wyraźnie widocznymi dwoma długimi kłami. „Nic się nie martw moja droga” Farelion usłyszała schrypnięte słowa zabójcy. „Dzisiejszej nocy zapomnisz o troskach doczesnego życia, a ja pokażę ci piękno mroku i nocnego świata” to powiedziawszy mroczna postać zagłębiła się pocałunkiem śmierci w smukłej szyi elfki. Znajdująca się pod wpływem rzuconego wcześniej zaklęcia Farelion, nawet nie próbowała się bronić. Jej słodka krew spływała z rany, a umysł ogarniała ciemność, która na zawsze miała odmienić jej los.

„Sara! Sara!! Sara!!!” gromkim echem niosło się po lesie rankiem, gdy młody, wysoki mężczyzna, szybkim krokiem przemykał wśród drzew stąpając po pokrytej poranną rosą trawie. „Sara gdzie tak pędzisz?” nawoływał. Gdy dobiegł wreszcie do swej towarzyszki, Sara z pochylona głową usiłowała odnaleźć wśród krzewów zapach, za którym podążała od kilkunastu minut. Mężczyzna przyklęknął i pogłaskał wilczycę po grzbiecie, usiłując dostrzec ślady tego, co mogło przyciągnąć jej uwagę. Jednak po chwili Sara zastrzygła uszami unosząc wilczy łeb. Młody człowiek widząc to, również uważnie nasłuchiwał, i gdy już wydawało mu się, że to tylko jesienny wiatr wyje pośród drzew, usłyszał coś co w pierwszej chwili wydawało mu się niemożliwe...płacz dziecka dobiegający z głębi lasu. Nie zastanawiając się długo ruszył w kierunku, skąd dobiegał płacz, cały czas zachowując jednak czujność i ostrożność, wiedział bowiem, że dziecię zapewne nie jest samo. Gdy dotarł na miejsce od zawietrznej, jego oczom ukazały się zwłoki elfich wojowników i gnijące ciała nieumarłych. Po upewnieniu się, że teren jest bezpieczny zbliżył się do miejsca skąd dochodził dziecięcy płacz. Uchylił liście i jego oczom ukazał się mały elfi chłopiec, o brązowych oczach, i niemal zielonej twarzy, na głowie zaś miał niedługie brązowoczarne włosy. Mężczyzna spojrzał na wilczycę niepewnym wzrokiem, tak jakby chciał zapytać co ma zrobić. „Elfy, które z nim podróżowały nie żyją, a dziecko zginie pozostawione bez opieki”. Wilczyca zbliżyła się do malca i otuliła się wokół niego zagrzewając go swym długim futrem. „Masz racje, trzeba go ogrzać i nakarmić. Zabierzemy go do chaty, a potem się zobaczy”. Nim jednak młodzieniec zrobił to co postanowił, pochował ciała poległych elfów, oddając tym samym cześć i szacunek dla zmarłych. W drodze do chaty, uwagę mężczyzny przyciągnął drewniany wisiorek w kształcie liścia, wiszący na szyi chłopca. Gdy przyjrzał mu się bliżej zauważył niewielki napis w języku elfów wypalony na odwrocie. Sam co prawda nie wiedział co tam jest napisane, ale doskonale znał kogoś, kto będzie potrafił to odczytać. „Chodź Saro. Pokażemy to Feranicie, na pewno czeka już na nas z ciepłą strawą”. Słońce wkrótce miało stanąć w zenicie, gdy młody człowiek i szara wilczyca dotarli na skraj leśnej polany, na środku której znajdowała się duża drewniana chata. „Czujesz to?” Zapytał spoglądając na Sarę „Pewnie jesteś głodna jak wilk” roześmiał się i ruszył w kierunku drzwi chaty. Zapach wydobywający się z wnętrza wabił, by przyspieszyć kroku. Gdy tylko uchylił drzwi oczom młodzieńca ukazał się znajomy widok. Po lewej drewniane schody prowadzące na poddasze, duży drewniany stół na środku izby, dalej w głąb kominek, który zawsze ogrzewał domowników w chłodne noce. Tego dnia wnętrze chaty rozświetlone było złocistymi promieniami słońca. „Feranito!!! Jesteśmy już!”zawołał w kierunku drzwi prowadzących do kuchni. W chwilę później w owych drzwiach stanęła bardzo młoda kobieta, o długich srebrzystych włosach i promiennej twarzy, wpatrując się swymi błękitnymi oczyma tropicielki w dziecię trzymane na rękach przez swojego męża. „Theo, co to za dziecko?” zapytała, po czym zbliżyła się do męża. Theo opowiedział żonie o tym jak znalazł dziecię płaczące w lesie i o tym co przydarzyło się reszcie podróżników. „A co z jego matką” dopytywała się Feranita, jednak młody myśliwy nie był w stanie odpowiedzieć na to pytanie, gdyż nie znalazł jej nigdzie w pobliżu miejsca starcia, a ślady były zbyt niewyraźne by kogokolwiek udało się wytropić. Pokazał również żonie naszyjnik dziecka i wypalony napis, wiedział bowiem, że jego żona doskonale zna język elfów. „Potrafisz to przeczytać?”. Feranita przez chwile przyglądała się napisowi...”tak, to chyba jego imię” „FARAMIL” „tak, to na pewno imię dziecka”. Tego dnia życie w domu młodego myśliwego na zawsze się odmieniło, zyskali oni bowiem syna, któremu dali własne nazwisko, pozostawiając mu imię nadane przez elfy. I tak rozpoczyna się historia życia leśnego elfa wychowywanego przez ludzi na którego już zawsze będą wołać: Faramil Nightwalker

Mijały lata, jednak młody elf dorastał o wiele wolniej niż ludzkie dziecię. Theo starał się przekazać swojemu przybranemu synowi całą wiedzę i umiejętności jakie posiadał na temat przetrwania w dziczy, wychowując go w wyznawanej w jego rodzinie od pokoleń wierze w Gwaerona Windstroma. Wiedział jednak, że mimo iż Faramil staje się coraz sprawniejszy i bystrzejszy, to potrzeba całych pokoleń ludzkich istnień, nim w pełni dorośnie jako elf. Dlatego w trakcie wspólnie spędzanych lat, Theo czasem opuszczał rodzinną chatę w poszukiwaniu informacji na temat pochodzenia dziecka, jednak nigdy nie dowiedział się skąd pochodził Faramil. W miarę upływu czasu zaprzestał poszukiwań, gdyż uznał, iż są one bezcelowe, ponieważ młody elf stał się częścią jego rodziny i nie istotna była już jego przeszłość. Liczyły się już tylko dni , które miały nadejść . Pewnego letniego poranka, gdy wyszedł przed chatę, by nacieszyć wzrok zielenią traw i liści drzew powiewających na delikatnym południowym wietrze, w jego sercu zrodziła się nowa nadzieja. Gdy stał przed chatą, usłyszał za swoimi plecami ciche kroki zbliżającej się do niego małżonki. Feranita przytuliła się do męża i wyszeptała mu na ucho, że urodzi mu dziecię. Theo błyskawicznie odwrócił się w kierunku żony i spojrzał jej głęboko w oczy, jakby z niedowierzaniem. „czy to znaczy, że Ty?...to znaczy że jesteś w...?” nie mógł z siebie tego wykrztusić myśliwy, który miał już prawie 35 lat. „Tak kochanie” z uśmiechem odpowiedziała Feranita, „noszę pod sercem twoje dziecko”. Wieczorem tego samego dnia, gdy Feranita z Faramilem siedzieli przy kominku rozmawiając i ciesząc się z tego, iż młody elf będzie miał rodzeństwo, a przede wszystkim, że będzie miał kogoś kto będzie przy nim , gdy ich już zabraknie, Theo wyszedł przed dom i udał się w kierunku ściany lasu. Powolnym krokiem doszedł na skraj polany i przysiadł przy niewielkim kopcu z ziemi, który porastały kwiaty. „Szkoda, że tego nie dożyłaś droga towarzyszko mych podróży. Chłopak dorasta, Feranita z dnia na dzień staje się coraz piękniejsza, a już wkrótce narodzi się nam kolejne dziecko. Mam tylko nadzieje, że zawsze będą się trzymać razem...jak rodzeństwo, gdy czas mój i Feranity dobiegnie końca. Nawet nie wiesz jak mi bardzo Ciebie brakuje droga Saro.”

Wiosną następnego roku, w leśnej chacie na świat przyszedł chłopiec, któremu dali na imię Gisbern. Kolejne lata mijały szczęśliwie. Gisbern dorastał, z chłopca wyrósł postawny młodzieniec o srebrzystych włosach i błękitnych oczach. Gisbern, mimo iż ojciec ze wszystkich sił próbował nauczyć go jak być dobrym myśliwym , wolał spędzać czas na czytaniu książek należących do jego matki. Całymi dniami zaczytywał się w opowieściach o rycerzach, walkach z potworami i wielkich bohaterach przemierzających bezkresne tereny Faerun-u. Gdy zaś nie siedział przy książkach wychodził przed chatę i wymachiwał starym mieczem swojego ojca wyobrażając sobie, że jest wielkim rycerzem walczącym ze złem.

Pewnego wiosennego poranka, Theo podszedł do swych synów i poprosił, by usiedli z nim przy kominku. Dawna sprawność i młodość przeminęły. Jedynie bystre oczy pozostawały takie jak przed laty na pomarszczonej twarzy starego myśliwego. Theo usiadł i opowiedział synom historię dnia, kiedy odnalazł Faramila w lesie, nigdy bowiem wcześniej nie tłumaczył synowi szczegółów w jaki sposób zginęli jego towarzysze. Powiedział mu również, że nie wie co się stało z jego rodzoną matką, gdyż nie było jej wśród wymordowanych przez nieumarłych. „Nasz czas z wami dobiega końca moi synowie. Wkrótce ja i Feranita odejdziemy i będziecie zdani tylko na siebie. Pamiętajcie, jesteście braćmi, niezależnie od wszystkiego musicie sobie pomagać i wspierać się wzajemnie. Nim jednak odejdę chciałem żebyś widział Faramilu w jaki sposób los nas tobą obdarował. Jestem wdzięczny losowi za tamten dzień i myślę, że każdy ojciec byłby dumny z takiego syna.” Następnie Theo wytłumaczył Faramilowi jak odnaleźć miejsce, w którym przed laty odnalazł go płaczącego pod wielkim dębem i poprosił, by Gisbern udał się tam razem z nim. Przez wiele godzin bracia przemierzali las w poszukiwaniu opisanego przez ojca miejsca, jednak elfie zmysły w połączeniu z tym wszystkim, czego nauczył się od ojca bezbłędnie zaprowadziły Faramila do grobów swoich przodków położonych u stóp starego drzewa. W miejscu wiecznego spoczynku jego dawnych towarzyszy podróży znajdowało się pięć grobów porośniętych zielonym mchem. Jednak uwagę braci przyciągnął porośnięty kolczasty pnączem smukły kształt wystający z jednego z grobów. „to chyba miecz” z niedowierzaniem wyszeptał Gisbern. „Masz rację, spójrz tutaj” odparł Faramil chwytając za kościaną rękojeść, po czym płynnym ruchem wyciągnął ostrze z ziemi rozcinając oplątane wokół pnącza. Blade ostrze, które przez wiele lat pozostawało bez ruchu poszarzało i wyblakło, jednak nadal było w nim widać kunszt elfickich zbrojmistrzów. Faramil wyprostował się, pełna piersią zaczerpnął powietrze odczuwając wszystkie zapachy tego miejsca, po czym objął cała okolice bystrością swych ciemnobrązowych oczu. „a więc to tu przestałem być elfem a stałem się człowiekiem?” powiedział z nostalgią w głosie. „Nie bracie, to że żyjesz z nami, nie sprawiło, że przestałeś być tym kim się urodziłeś. Nie możesz zapominać o swoim dziedzictwie. Ci, którzy tu spoczywają oddali swe życie byś Ty mógł żyć. Ciesz się tym życiem, zdobywaj wiedzę i umiejętności, ucz się od ludzi, ale zawsze pamiętaj o swoich korzeniach ” to powiedziawszy Gisbern uniósł naszyjnik znajdujący się nasz szyi swojego brata „Faramil to twoje imię...nie zostało nadane przez ludzi, ale szanować mają je wszyscy. A nieumarli którzy są winni śmierci twoich bliskich zapłacą tysiąckrotnie za to co zrobili i w przyszłości będą drżeć na dźwięk twego imienia”. Faramil z wdzięcznością spoglądał na brata niosącego słowa mądrości i otuchy. Bracia oddali cześć zmarłym, po czym ruszyli w drogę powrotną do domu. Gdy dotarli na polanę Theo czekał na nich przed chatą wyglądając ich powrotu. Faramil zbliżył się do starego tropiciela, spojrzał mu głęboko w oczy, po czym pełnym powagi tonem powiedział ”Ojcze...Dziękuję za wszystkie lata spędzone pod twoim dachem, i za rodzinę jaka Ty, Feranita i Gisbern mi stworzyliście, Dziękuję za to kim jestem.” po tych słowach po policzkach starego człowieka popłynęły łzy wzruszenia, który objął swych synów. Słońce w ognistym blasku chyliło się ku zachodowi, drzewa szumiały łagodnie kołysane wiatrem, a las układał się do snu.

Tej nocy Faramil nie spał spokojnie. Gdy tylko jego umysł oderwał się od teraźniejszości pogrążając w medytacji, usłyszał płacz dziecka. Natychmiast zerwał się i spostrzegł, że znajduje się głęboko w lesie. W tym samym momencie płacz dziecka ucichł, a w oddali dostrzegł niezdarnie poruszające się postacie z sylwetką odzianą w czerń poruszającą się na przedzie. Nie zdążył im się przyjrzeć, gdy po chwili potężna eksplozja rozerwała niezdarne postacie rozrzucając ich kończyny po lesie. Faramil ruszył biegiem w kierunku miejsca wybuchu. Biegnąc słyszał zgrzyt oręża pojedynkujących się postaci. Gdy dotarł na miejsce ujrzał postać w czerni walczącą z elfem trzymającym w dłoni miecz bliźniaczo podobny do tego, który znalazł dzisiejszego dnia na grobie swoich przodków. Faramil usiłował się zbliżyć, jednak coś uniemożliwiało mu ruchy. Widział zarówno zmagające się w pojedynku postacie jak również dostrzegł w oddali płacząca elfkę nieopodal wielkiego dębu. „czy to możliwe?” zastanawiał się zadając sam sobie pytanie. „nie obawiaj się synu” usłyszał spokojny głos za swoimi plecami. Gdy tylko się odwrócił, ujrzał jasną postać wyglądającą jak wojownik, który w tym właśnie momencie tracił życie z rąk mrocznej postaci. „To było wiele lat temu. Właśnie tutaj, zakończyłem swój żywot śmiertelnej istoty, ale jest coś co musisz wiedzieć...zawsze byłem przy tobie i zawsze będę prosił by Solonor Thelandira miał cię w swojej opiece.” wzrok mówiącego posmutniał patrząc jak młoda elfka ucieka w kierunku skalnego wąwozu. Faramil przyglądał się bezsilnie jak mrok ogarnia ciało i umysł jego rodzonej matki w pocałunku wiecznej śmierci. „Farelion!!!” rozpaczliwy głos elfa rozbrzmiał echem powodując ciarki na skórze Faramila. Nagle ciemność ogarnęła młodego elfa, las zniknął, wszędzie była tylko pustka, a w głowie słyszał on głos zjawy „Twoja matka nie zazna spoczynku. Szukaj symbolu purpurowej gwiazdy, ona cię do niej zaprowadzi” Jeszcze przez chwilę słowa te dudniły niczym dzwon po czym nastała cisza. Było już późne popołudnie następnego dnia, gdy Faramil się ocknął. „wreszcie się obudziłeś, miałeś wysoka gorączkę i całą noc majaczyłeś” usłyszał głos Feranity siedzącej przy jego łóżku. W ciągu kolejnych dwóch dni Faramil dochodził do siebie nabierając sił, był bowiem bardzo osłabiony po tej nocy. Nie mógł jednak zapomnieć niezwykłego snu i słów które nadal tkwiły mu w pamięci, ażeby szukał symbolu purpurowej gwiazdy. Gdy elf doszedł już do siebie wyszedł przed chatę i zobaczył Gisberna wymachującego srebrzystym mieczem lśniącym w blasku promieni południowego słońca. „spójrz bracie, znaleziony przez nas miecz odzyskał swój dawny blask. Wystarczyło go wyczyścić.” Faramil uśmiechnął się i patrząc na ćwiczącego brata wiedział już że to właśnie Gisbernowi przeznaczone jest być spadkobiercą miecza jego ojca.

W kolejnych dniach Faramil opowiedział rodzinie o swym niezwykłym śnie i o tym, iż pragnie wyruszyć w podróż, by odnaleźć symbol o którym mówił jego ojciec. Feranita i Theo pobłogosławili swych synów żegnając ich, gdy opuszczali rodzinna chatę. W głębi serca tych dwoje starych ludzi wiedziało, że już nigdy ich nie zobaczą, ale wiedzieli również, że ich dzieci są stworzone do wyższych celów niż spokojne życie pośród lasów Cormanthor. Przez kolejne lata bracia przemierzyli wiele mil w poszukiwaniu kolejnych wskazówek na temat zgromadzenia noszącego medaliony purpurowej gwiazdy, zgłębiając jednocześnie wiedzę na temat nieumarłych. Gisbern w podróżach doskonalił umiejętności posługiwania się mieczem, zaś Faramil cały czas poświęcał doskonaleniu umiejętności strzeleckich modląc się przy tym do bóstwa swoich ludzkich rodziców, o którym informacje zbierał w trakcie podróży. To Gwaeron Windstrom prowadził go w trakcie podróży . W wielu miastach bracia zbierali kolejne wskazówki od żebraków i kupców, którzy widzieli postacie, z poszukiwanym przez nich symbolem, jednak nigdzie nie znaleźli odpowiedzi na pytanie kim oni są, ale za każdym razem ślad prowadził w kierunku Wybrzeża Mieczy. I tak w trakcie swoich licznych podróży Gisbern i Faramil dotarli do Daggerford, miasta gdzie ich wspólna wędrówka miała dobiec końca, a Gisbern miał wkroczyć na ścieżkę swojego przeznaczenia.

Tego wieczoru ponad miastem zebrały się gęste burzowe chmury, krople rzęsistego deszczu spływały po długich płaszczach podróżników, a porywisty wiatr wył pomiędzy zabudowaniami. Gdy bracia stanęli naprzeciw drzwi gospody, Faramil dostrzegł trzy postacie w ciemnych płaszczach idące za ich plecami. Gdy skupił wzrok na najbardziej postawnym z trójki nieznajomych ciarki przeszły mu po plecach, dostrzegł bowiem na jego szyi symbol gwiazdy purpurowej, noszony przez istoty będące winne śmierci jego bliskich. Gisbern widząc skupienie w oczach brata również zwrócił uwagę na trzech nieznajomych, którzy w chwile później zniknęli za rogiem gospody. Obaj bracia zgodnie ruszyli w ślad za postaciami w czerni śledząc ich ulicami miasta. Przemierzając ponure dzielnice dotarli do zaułka na przystani. Oczom ich ukazały się śledzone postacie, a naprzeciw nich stała czwarta, której wcześniej nie widzieli. Spadające z nieba krople deszczu dudniły w stalowy pancerz, pokryty purpura zaschniętej krwi sprzed lat, wiatr delikatnie kołysał długą przesiąkniętą deszczem błękitną peleryną. Twarz nieznajomego zasłonięta była przez hełm, widać jednak było, iż wpatruje się w postać z gwiazdą na szyi. Potężne ostrze dwuręcznego miecza ze zgrzytem wysunęło się z pochwy na plecach rycerza. „Nędzne upiory świata żywych! Dziś zakończę wasze istnienie!!” słowa te niczym grom wydobyły się z ust szarżującego rycerza, który wykonując gest dłonią sprawił, iż światłość rozbłysła z dwóch odzianych w czerń postaci, po czym ich ciała zmienione w proch opadły na ziemię pozostawiając jedynie osmalone płaszcze. Widząc to trzeci najbardziej postawny z owej trójki zrzucił płaszcz w kałużę błota odsłaniając trupio bladą skórę i krwiste ślepia z nienawiścią wpatrzone w zbliżającą się zbrojna postać. Następnie szybkim ruchem rąk wydobył dwa czarne ostrza krótkich mieczy, które natychmiast napotkały potężny miecz rycerza. Faramil z niepokojem obserwował zmagania walczących, pamiętając sen w którym widział śmierć swego ojca. Gisbern zaś zdawał się odczuwać aurę bijącą od walczącego rycerza, która dodawała mu odwagi. „pomóżmy mu” zwrócił się do swego elfiego brata. „to zbyt niebezpieczne” odparł Faramil. „Jednym ruchem miecza pośle nas obu do grobu, myślę że rycerz sobie poradzi”. Jednak tym razem Faramil się pomylił. Mimo iż widać było, że upiór jest na skraju śmierci, to jednak rycerz trafiony kolejnym celnym ciosem runął w kałużę błota. Widząc to Gisbern nie bacząc na niebezpieczeństwo ruszył biegiem, by ratować nieznajomego. W biegu dobył srebrnego ostrza znalezionego przed laty w lesie. Nie wiadomo, czy to ilość odniesionych ran, czy tez potężna aura bijąca od leżącego u stup upiora paladyna, sprawiły iż nie zauważył on zbliżającego się za jego plecami niebezpieczeństwa. Gdy upiór uniósł ostrza mieczy chcąc zadać ostateczny cios, elfickie ostrze ze świstem przecinało powietrze pozostawiając srebrzystą smugę. Precyzyjny cios wyprowadzony oburącz przez Gisberna na zawsze oddzielił głowę nieumarłego od reszty jego ciała, które bezwładnie opadło na ziemię. Gisbern nachylił się nad leżącym rycerzem i zsunął mu hełm z głowy. Jego oczom ukazał się starszy człowiek. Pośród blizn na jego twarzy wyróżniało się spokojne spojrzenie jego głębokich niczym ocean granatowych oczu. Siwe, krótko przystrzyżone włosy opadały w tył odsłaniając wysokie pokryte zmarszczkami czoło. Ze spokojnym oddechem wpatrywał się w swojego wybawcę, po czym położył obie ręce na swej piersi, wyszeptując nieznane Gisbernowi słowa. Gdy tylko to uczynił błękitna poświata rozbłysła wokół jego ciała, zwracając mu siły witalne. Gisbern pomógł mu wstać, po czym podał rycerzowi jego miecz. W tym samym momencie zbliżył się do Gisberna Faramil, który z duma spojrzał na brata. „Przepraszam, że w ciebie zwątpiłem bracie, obiecuję, że to się nie powtórzy” po tych słowach oboje objęli się w braterskim uścisku. Rycerz spoglądał na braci po czym zwrócił się do Gisberna „zawdzięczam Ci życie, a to nie lada dług. Jeżeli masz prawe serce i zechcesz wspomóc mnie w walce ze złem, to uczynię cię mym giermkiem w służbie HELMa”. Na dźwięk tych słów serce Gisberna zapłonęło żarem, a Faramil już wiedział, że w tym miejscu ich ścieżki podążą w innych kierunkach.

Przez kilka kolejnych dni Faramil, Gisbern i Galford, gdyż takie imię nosił Paladyn Helma, pozostali jeszcze w Daggerford. Stary rycerz przekazał im wszystkie informacje jakie posiadał na temat zgromadzenia purpurowej gwiazdy, po czym wyruszył wraz z Gisbernem do Wrót Baldura, gdzie miał odbyć szkolenie. Bracia nie żegnali się zbyt długo, wiedzieli bowiem, że żaden dystans nie jest w stanie zerwać ich braterskiej więzi. Faramil zachował jedynie symbol purpurowej gwiazdy, wiedział już bowiem czego ma wypatrywać w swych podróżach. W kolejnych latach, Faramil nie przestał interesować się losami Gisberna i wypytywał o niego za każdym razem, gdy napotykał na swej drodze Kapłanów i Paladynów Helma. Ci zaś opowiadali mu o rycerzu Helma, którego wołali Gisbern Silbersharf, co znaczy srebrne ostrze, jednak nigdy już nie spotkał swego brata, gdyż ten wyruszył wraz z innymi rycerzami Helma na południe Faerunu i nie powrócił już na Wybrzeże Mieczy.

Po kilku latach samotnych poszukiwań Faramil zaczął odczuwać tęsknotę za swoimi bliskimi i nostalgię za rodzinnym domem swoich przybranych rodziców. Uczucie to było tak silne, że postanowił udać się w długą podróż powrotną do lasów Cormanthor, by odwiedzić Theo i Feranitę, nim ich czas na tym świecie przeminie. W drodze powrotnej podróżował z karawanami kupców przemierzając szlaki od miasta do miasta, aż w końcu w pewny letni wieczór jego stopy ponownie stanęły na miękkiej trawie porastającej polanę wokół jego rodzinnego domu. Drzewa rzucały długie cienie, odziane srebrzystym blaskiem rozpoczynającego swą nocna wędrówkę księżyca, a spokojny wiatr delikatnie kołysał liśćmi na gałęziach. Faramil przystanął, by ponownie nacieszyć swe zmysły pięknem tego miejsca, po czym powoli ruszył w stronę chaty. Gdy znajdował się w połowie polany, drzwi chaty uchyliły się, a w progu stanął starszy mężczyzna o siwych, długich włosach opadających mu na ramiona. „Ojcze!” Faramil natychmiast rozpoznał w nim Theo, po czym biegiem ruszył w jego kierunku. Stary myśliwy nie wierzył własnemu szczęściu. Gdy obejmował swego przybranego syna, łzy wzruszenia popłynęły mu po policzkach, a ciało drżało mu z emocji. „Feranito nasz syn powrócił” stary człowiek zawołał w kierunku wnętrza chaty. „wejdź zagrzej się synu”, schrypnięte słowa ojcowskiej troski wywołały radość w sercu Faramila. W chwile później dołączyła do nich Feranita, która objęła młodego elfa w matczynym uścisku. Tej nocy w starej chacie nikt nie spał. wszyscy siedzieli przy kominku a Faramil opowiadał o poszukiwaniach „Purpurowych gwiazd” i o miejscach, które wraz z Gisbernem odwiedzali. Jednak to co najbardziej poruszyło serca starych ludzi to opowieść o Gisbernie, oraz o dniu, kiedy wkroczył na ścieżkę prawego paladyna i o jego losach związanych z zakonem.

Przez wiele kolejnych lat Faramil pozostał w leśnej chacie, opiekując się swoimi rodzicami, jednak nigdy nie zapominał o „Purpurowych gwiazdach”, gdyż każdego roku, dokładnie w rocznicę śmieci ojca, nawiedzał go ten sam sen co przed laty. Czas mijał nieubłaganie, aż pewnej zimowej nocy, iskra życia w sercach starych ludzi zgasła. Oboje odeszli tej samej nocy we śnie, dożywszy późnej starości. Faramil pochował ich w lesie nieopodal chaty, po czym pozostał jeszcze w rodzinnych stronach, do czasu aż pierwsze wiosenne kwiaty porosły ich groby.

Faramil pożegnał się z rodzinnymi stronami, mając jednak nadzieję, że kiedyś tu powróci, po czym ponownie wyruszył na poszukiwania, dołączając do karawany zmierzającej w kierunku Wybrzeża Mieczy . Te zaś zaprowadziły go do miasta Beregost, gdzie w rozmowie z jednym z Paladynów Helma usłyszał informacje, że kilka lat wcześniej grupa poszukiwaczy przygód również poszukiwała osób, które wołali mianem „Gwiazd odzianych w purpurę” i z tego co mu było wiadomo, grupa ta wyruszyła w kierunku Mglistej Doliny do miasta Ashaba. Posiadając kolejną wskazówkę, Faramil wyruszył ich tropem rozpoczynając kolejny i być może najważniejszy rozdział swego życia.
Powrót do góry
Gość






PostWysłany: Pon 19:25, 09 Mar 2009    Temat postu:

o kurwa oO
Powrót do góry
Gość






PostWysłany: Pon 19:26, 09 Mar 2009    Temat postu:

rofl Oo
Powrót do góry
Gość






PostWysłany: Pon 19:27, 09 Mar 2009    Temat postu:

ja pierdole a obrazkow nie ma ?
Powrót do góry
Gość






PostWysłany: Pon 19:29, 09 Mar 2009    Temat postu:

ja jebie krzyżacy krótsi chyba oO
Powrót do góry
Gość






PostWysłany: Pon 19:29, 09 Mar 2009    Temat postu:

hahaha zaliczam do przeczytanych lektur
Powrót do góry
Gość






PostWysłany: Pon 19:29, 09 Mar 2009    Temat postu:

nikt nie potrafi zrozumiec tworczosci oprocz mnie i Faramila?;>
Powrót do góry
Gość






PostWysłany: Pon 19:30, 09 Mar 2009    Temat postu:

Jestem za
Powrót do góry
Gość






PostWysłany: Pon 20:45, 09 Mar 2009    Temat postu:

omfg tyle to ja przez caly rok w szkole nie napisałem
Powrót do góry
Gość






PostWysłany: Pon 22:16, 09 Mar 2009    Temat postu:

Przeczytane, naprawde dobre Very Happy
Powrót do góry
lesio
Krzyżowiec


Dołączył: 12 Wrz 2006
Posty: 895
Przeczytał: 0 tematów


PostWysłany: Wto 12:29, 10 Mar 2009    Temat postu:

I co ? Dawaj reszte!!!

Masz jego dalsze losy Smile ?

Pewnie spotkal lesia i zostal przy jego boku Razz
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Itherus



Dołączył: 20 Wrz 2008
Posty: 660
Przeczytał: 0 tematów


PostWysłany: Wto 13:52, 10 Mar 2009    Temat postu:

Zawsze bylem fanem Forgoten Realms a juz w szczególności serii Baldurs Gate, szczególnie pierwszej częsci, NWN juz nie miał tej magii. Nie mniej jednak masz dar do takich opowieści, czytałem z ciekawością i przyznam ze opowiadanie świetnie działa na wyobraźnie. Czekam na dalszą cześć opowieści Faramila i jego brata Gisberna.
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Gość






PostWysłany: Śro 23:03, 01 Kwi 2009    Temat postu:

spotkał lesia i został jego druchem i podróżowali razem ehehehe
Powrót do góry
Wyświetl posty z ostatnich:   
To forum jest zablokowane, nie możesz pisać dodawać ani zmieniać na nim czegokolwiek   Ten temat jest zablokowany bez możliwości zmiany postów lub pisania odpowiedzi    Forum Forum Arane Riders Strona Główna -> Archiwum / Archiwum Lineage 2 Wszystkie czasy w strefie EET (Europa)
Strona 1 z 1

 
Skocz do:  
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach


fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001, 2002 phpBB Group
Regulamin